piątek, 24 lipca 2015

Let's get it started!

Hej wszystkim!

Jako, że jest to mój pierwszy post (co mnie niezwykle cieszy, że jakoś to w końcu rozpoczęłam), chciałam Wam wytłumaczyć cel prowadzenia tego bloga. Lecę już za 10 dni na wymianę szkolną do Stanów Zjednoczonych yayy! Mam nadzieję, że wytrwam tu do końca pobytu w Ameryce, by mieć na przyszłość wspaniałą pamiątkę z zapisanych wspomnień. Może później zacznę dodawać posty po angielsku, na razie nie czuję się pewnie nawet w ojczystym języku haha

Jak to się w ogóle stało? 

Rok temu przeglądając Facebooka zauważyłam u mojej znajomej zdjęcie z Empire State Building w NYC, a gdy zapytałam ją co tam robi, powiedziała, że jest na orientation na wymianie. Od tego momentu zaczęłam bardziej się interesować taką możliwością, ogarnęłam biura zajmujące się całym przedsięwzięciem, przeczytałam kilka blogów dotyczących przeżyć exchange studentów za granicą. Nie myślałam o tym na poważnie, gdy dowiedziałam się ile wynosi koszt takiego wyjazdu (40 000zł!). Z ciekawości zapytałam mamę, co o tym sądzi. Wzięła to chyba za żart i się zgodziła tylko pod warunkiem zgody ze strony mojego taty. Ja nadal tylko marząc o roku w USA zapytałam ojca, czy byłoby to osiągalne iii...on jak najbardziej mnie poparł i zmotywował! Uznał, że to świetna szansa na rozwinięcie się, poznanie świata, podszkolenie języka i poznanie zupełnie obcej kultury. Temat wymiany nieprzerwanie przewijał się w naszych rozmowach. Na początku października zadzwoniłam do biura Almaturu, by dowiedzieć się jak to wszystko wygląda, bo na stronie internetowej było niewiele szczegółowych informacji. Udało mi się zarezerwować ostatnie miejsce w organizacji CIEE ( Council on International Educational Exchange). Byłam baardzo zadowolona, choć wciąż obawiałam się, że coś pójdzie nie tak, rodzice zmienią zdanie lub zabraknie miejsc. Umówiliśmy się na spotkanie w Poznaniu, bym napisała test z języka i dowiedziała się kilku przydatnych wiadomości. Test nie wydawał się trudny, wszyscy uczestnicy go zdali, więc nie było już odwrotu. W domu zaczęła się najgorsza część wymiany-wypełnianie aplikacji, czasochłonne, drobnostkowe i długie. Wizyty u lekarza, szczepionki, fotograf, znowu lekarz..etc. Cała aplikacja zawierała około 40 stron gotowych do wypełnienia, dodatkowo należało oddać album ze zdjęciami oraz list do rodziny goszczącej od studenta jak i jego rodziców (pisałam oba, moi rodzice nie znają zbyt dobrze angielskiego ups). Almost USA! Ze wszystkim uporałam się do grudnia, później pozostało mi jedynie czekanie na placement...a o tym już w następnym poście!