czwartek, 19 listopada 2015

BANG 100 dni w Hamburgeryce

HELLO FROM THE OTHER SIDEEE
Czas szybko leci, dzieci dorastają, my się starzejemy, tyjemy...heh nieśmieszne.
Ktoś mądry kiedyś powiedział, że wszystko to sprowadza się do przemijania.
NIE CZUJĘ, ŻE SIEDZĘ TUTAJ JUŻ 100 DNI! KIEDY? JAK?! 1/3 completed, 7 to go!
Żyję nadal niczym w pierwszym tygodniu, codziennie robię niby to samo ale zawsze coś nowego mnie napotyka, ktoś nowy wskoczy do mojego życia.
Jakie nowości u mnie po-olaboga- 53 dniach?
Zmieniłam dwa razy placement! Sí, zostaję w tym samym mieście i szkole. Pierwsza (nie pierwsza) rodzina gościła mnie przez dwa tygodnie. Pochodzili z Austrii, więc mogę to chyba zaliczyć jako wymianę multikulturową, w domu często po niemiecku rozmawiali (oni, ja za bardzo przestawiłam się już na angielski). Kolejni ludzie okazali się strzałem w dziesiątkę, bingo, szach mat i w ogóle. Znalazłam W KOŃCU stałe miejsce. Po ponad 4 nietrafionych oraz niedopasowanych rodzinach nareszcie pojawił się ktoś za oceanem, z kim się dogaduję. 
Mieszkam sobie teraz z dwójką hostów, dwiema siostrami 9 i 12 lat (aniołki), psem Teddym oraz dwoma krabami z malowanymi skorupami. Od początku miałam przeczucie, że tym razem uda. Są całkiem zgrani, lubią podróże, sport i rodzinne integracje. Nie będę się tu o nich rozpisywać, zostawię trochę prywatności ale zdjęcie pokażę (Facebook ujawnia więcej niż ja).

Aktywni i pełni zaangażowania!
Poza tym, wszystko po staremu; no może trochę więcej meczów footballu. Podobał mi się szczególnie ten większy Indiana University z Iowa Hawks. W międzyczasie przeżyłam swoje pierwsze Halloween i żałuję, że w Polsce nie jest tak rozpowszechnionym świętem jak w Stanach. Kostium kupiłam na ostatnią chwilę, udało mi się znaleźć przebranie Batwoman. Spróbowałam najróżniejszych słodyczy na treat or tricking oraz miałam okazję zobaczyć ulice pełne dzieci w strojach wróżek, duchów, klaunów, księżniczek, zwierząt itd. 
Rozpoczął się również nowy trymestr w szkole, a co za tym idzie- nowe klasy! Wystartowałam z historią świata, hiszpańskim, psychologią, matematyką oraz niemieckim. O wiele bardziej podobają mnie się obecne przedmioty, ale godzina lunchu po zmianie zabrała mi wszystkich znajomych z dawnego stolika.
No i spełniam się kulinarnie, powstały pierogi ruskie z farmer's cheese-wyszły! Skubane nawet nie odważyły się rozklejać pod moją kontrolą. 

Mają smakować a nie wyglądać haha
Już zimno, choć do listopada lato twardo się trzymało Indiany
Wszystko musi przybrać Halloweenową edycję
Jack-o-latern
Grane było
Perfekcyjne zdjęcia szkolne :')
Lucia, my Spanish chica
Sample Gates
Dużo jeleni miewamy WSZĘDZIE

To byłoby na tyle, następny tydzień będzie wolny od szkoły bo obchodzimy Thanksgiving czyli Dziękczynienie :) Czeka mnie kolejna podróż do cudownego Chicago! Don't miss anything
Hania

niedziela, 27 września 2015

Update

Trochę nostalgicznie..
Nie dopadło mnie homesick, raczej nuda i rutyna, w którą zaczęłam wpadać. Szkoła > trening > dom. Niby wiele się działo w ciągu ostatnich dwóch tygodni lecz ciągle czuję niedosyt, czegoś mi brakuje. Może to brak polskich znajomych (s/o) albo po prostu zwyczajnej POLSKIEJ codzienności.. miałam tam zajętą każdą chwilę, nie było czasu na przemyślenia i głębsze penetrowanie sensu życia. Nie było możliwości zagubienia się. Czy bycie spontanicznym to pozytywna cecha? Wciąż się zastanawiam. Jestem tutaj i próbuję wyciągać jak najwięcej z każdego danego mi dnia i denerwuje mnie, gdy często amerykański lifestyle sprowadza się tylko do oglądania telewizji na kanapie. Ludzie korzystają z wolnego weekendu w inny sposób, oddają się sportom lub nic-nie-robieniu. Proste, ale czuję, że nie po to przyleciałam tyle kilometrów. Oczekuję czegoś więcej. Goszczenie studenta z wymiany to odpowiedzialność, to chęć poznania czegoś nowego, pokazania nowych rzeczy. Dziwi mnie więc, gdy jestem jedyną osobą wychodzącą naprzeciw z inicjatywą działania. Ekscytują mnie najmniejsze rzeczy- lokalny festyn, szkolny mecz footballu czy chociażby wyprawa do pobliskiej piekarni ciasteczek (najlepsze miejsce na zjedzenie kilku dolarów).

Te powody doprowadziły mniej więcej do tego, że zmieniam placement. Jest to dosyć pewne, więcej nie powiem bo nie chcę zapeszać.

W zeszłą sobotę odbył się u mnie w szkole Homecoming. Nie powiem, po przeczytaniu niektórych relacji po tym balu, miałam większe oczekiwania. Pierwszy odbywał się mecz amerykańskiego footballu, nasza szkoła wygrała. Dobrze się bawiłam, poszłam z koleżanką a na miejscu spotkałyśmy kilka dziewczyn z cross country, które do nas dołączyły. Nie do końca trafiłam ze strojem, bo motywem przewodnim były wakacje, a ja nie miałam niczego nadzwyczajnego. Nałożyłam fioletowo-białe barwy szkoły. Once a panther Forever a panther. Inni byli bardziej kreatywni, przyszli w płetwach, kołach do pływania, okularach przeciwsłonecznych i hawajskich koszulach. Chłopaki nałożyli spódnice hula i staniki z kokosów, niestety trochę im daleko do tych surferów z okładek haha
Gra była trochę mniejszą stawką jak tydzień wcześniej, gdy graliśmy z rywalizującą szkołą Bloomington High School North (btw też wygraliśmy). Na mecz przyszło tylu kibiców, że ludzie nie mieścili się na trybunach zarezerwowanych dla naszej szkoły. Uczniowie i całe rodziny kibicowali panterom. Cheerleaderki zagrzewały do walki, wszyscy śpiewali i potrząsali butelkami po mleku z kamykami w środku, by zrobić hałas. Niesamowite przeżycie, prawdziwy duch szkoły gdzie wszyscy się jednoczą. Bilety wstępu kosztowały 5$, na terenie była nawet spora część 'bufetowa', która cieszyła się niemałym zainteresowaniem. W przerwie podczas meczu były wybory na króla i królową homecoming i cała szkoła zrobiła prank i wybrali jakiegoś nieznanego nerda, który za bardzo nie wiedział co się dzieje ale wszyscy mu klaskali i się śmiali. Królową została bufioniasta Afroamerykanka ze zbyt wysokim ego (homecoming queen-osiągnięcie życia w końcu lol).
Po game poszłam z Janis (exchange studentka z Meksyku) na dance czyli właściwy homecoming. Stwierdziłyśmy, że w sumie dlaczego nie, skoro jesteśmy tu tylko rok, to warto spróbować i zobaczyć jak to wygląda. Do tej pory żałuję kolejnych 5$ za wejście na 'imprezę'. Było dość niezręcznie, ponieważ nie przyszło wiele osób a ci, którzy jednak się pojawili byli młodsi. Głównie freshman i sophmores. Ja nie brałam tego jako big deal, ubrałam się w casualowe ubrania, Janis też. Zaskoczyło mnie, bo połowa uczestników była ubrana baardzo wizytowo, wytworne sukienki i ułożone fryzury, zaś druga połowa wyglądała na niezbyt przejętych. Homecoming polegał tylko na tańcu, nie było tam jedzenia a tym bardziej napoi (tak, ŻADNYCH napoi). Dyskoteka jeśli tak można to nazwać przypominała bardziej te z podstawówki, gdy najlepszym DJ'em jest nauczycielka od muzyki a na sali tańczy kilka osób. Rozczarowana opuściłam salę po kilkunastu minutach.

Tydzień poprzedzający bal był tygodniem spirit week. Niestety obyło się bez pep rally, co bardzo mnie smuci. Poniedziałek to pyjama day, większość osób chętnie przebrała się (a raczej nie, bo chyba nie zmieniali ubrań po wyjściu z łóżek). We wtorek odbywał się sports day, który wyglądał jak każdy normalny dzień lmao
Środa należała do holiday, nie cieszyła się popularnością aczkolwiek udało mi się zobaczyć kilka osób w świątecznych swetrach z prawdziwymi bombkami przyszytymi do futrzanej choinki. W czwartek był dzień amerykański, na korytarzach zjawili się patrioci w koszulkach z flagą, skarpetach, bandanach, makijażem na twarzy(!). Piątek to barwy szkoły: biały i fioletowy.

W zeszłym tygodniu odbywały się też zdjęcia w szkole, nic specjalnego. "Smile and stand still"
KTO WIDZIAŁ BLOODY MOON? U mnie były chmury eee
Poza tym, w Bloomington nadal lato 30 stopni choć wszyscy piją pumpkin spice latte, zbierają jabłka, robią ogniska & s'mores i przychodzą już w emu do szkoły haha wczoraj widziałam dekoracje domów na osiedlu na Halloween a nawet na święta (lampki i sztuczne choinki)

pyszne, słodkie i uzależniające
staw i klif, z którego skakaliśmy do wody
więcej
noise makers
Marching Band
amerykańskie pancakes- prawdziwy rozmiar
reprodukcje obrazów na painting class
rozkład dzwonków w szkole
więcej gry było na snapie, za tydzień kolejny mecz


No i to chyba na tyle

sobota, 5 września 2015

Chicago, jedzenie, xc

Będę pisać co weekend, bo w tygodniu nie mam czasu, więc postaram się nawrzucać tu ile się da.
Tydzień temu hości zabrali mnie do Wietrznego Miasta docelowo na prywatną 'imprezę' zorganizowaną przez rodzinę i znajomych Dana. Klub znajdował się na Grand Ave, czyli ulicy pełnej luksusowych sklepów i restauracji. Do dyspozycji mieliśmy wypożyczone dwie sale z barem i cateringiem. Oczywiście jako iż nie mam 21 lat, ochroniarz robił problemy z wpuszczeniem mnie, mimo że w środku było tylko kilkanaście osób. Host mama wcisnęła managerowi, że jestem exchange studentką na IU i zapomniałam mojego ID. Bądź co bądź, byłam tam najmłodsza, więc siedziałam tylko i opowiadałam wszystkim 'host wujkom' jaka to Ameryka ogromna wow wow
Było równie niezręcznie jak na rodzinnych weselach czy pogrzebach w Polsce, gdy większości ludzi nie znam a ciocia-babcia przedstawia mi następne pokolenie piątej wody po kisielu. Uśmiechanie się, kiwanie głową i udawanie, że rozumiem oraz wszystko pamiętam mam opanowane do perfekcji.
Cały event trwał może z 4 godziny, o 1 uciekaliśmy do domu host rodziców Dana w South Bend. By the way odwiedziliśmy ich już dzień wcześniej. Mieszkają 15 minut od stanu Michigan. Bardzo miła starsza para, przygotowali świetną kolację w piątek. Poznałam też dwie małe host siostrzenice. To takie smutne, gdy dziecko mówi lepiej niż ja po angielsku :')
W Chicago spędziliśmy w sumie jeden dzień, więc nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich atrakacji, na to chyba potrzeba tygodni, bo naprawdę jest co robić. Moim must-see była oczywiście fasolka czyli Bean w Millenium Park. Typowa turystka. Poszliśmy też do Navy Pier, Macy's na lunch i do centrum handlowego. Niestety nie trafiliśmy na słoneczną pogodę, bo padało cały dzień, więc chowaliśmy się w budynkach. Objechaliśmy także ciekawsze części miasta- stadiony, wieżowce, plażę i parki. Robią wrażenie. Czy już wspominałam, że zamieszkałabym tam z chęcią? Kolejny punkt na bucket list haha
Chciałam pokazać host fam polską dzielnicę Jackowo ale nie mieliśmy już czasu, innym razem.
Weekend udany!

Wczoraj byłam na cotygodniowym team dinner. Za każdym razem organizuje go inna dziewczyna z drużyny. Najadłam się jak świnka, ale co tam, kiedy jak nie teraz haha
Już lepiej się z nimi dogaduję, znam nawet większość imion (jest nas ponad 30). Robiłyśmy sobie mnóstwo zdjęć, grupowych i selfies. Potem poszłam z Janis- exchange studentką z Meksyku i jej znajomymi do kina na Sinister II (prawie tak dobry jak pierwsza część). Meksykanie są cudowni, tacy otwarci i towarzyscy. Śmialiśmy się cały czas, w końcu ktoś kto mnie rozumie. Im też brakuje tutaj plaży i imprez (przeprowadzili się niedawno). Następny cel to nauczyć się hiszpańskiego i polecieć na wymianę do Ameryki Południowej na studiach. Jako jedyna ich nie rozumiałam gdy coś szeptali do siebie eww
Nie wiem dlaczego, ale ten piątek był najlepszy z dotychczasowych. Może się bardziej otworzyłam, może to ze względu na to, że już dłużej znam ludzi. Oby tak dalej, bo inaczej umrę z samotności w domu.
Skłamałabym mówiąc, że nie tęsknię za Polską, za Winobraniem, za moimi przyjaciółmi, rodziną, szkołą (dobra, za szkołą nie). I za jedzeniem!!! Tutaj wszystko jest niby dobre, ale często takie same produkty różnią się smakiem. Warzywa i owoce są bardziej sztuczne, wszędzie można znaleźć tony cukru, chyba że kupuje się drogą ekologiczną żywność. Chciałam zrobić ciasto, ale muszę poszukać odpowiedników niektórych składników, bo tutaj można znaleźć tylko półprodukty, mieszanki i mixy. Amerykanie upraszczają sobie życie jak tylko się da. W Krogerze, supermarkecie jest wszystko, w każdym smaku, wariacji bezglutenowej, fat free, bezlaktozowej czy bez orzechów. Zwykłe precle zajmują cały rząd półek, są różne smaki, w jogurcie, słodkie, solone, prażone..
   Brakuje mi twarogu, serka wiejskiego czy najgorszego-pieczywa! Oni jedzą tylko ten gąbczasty słodki tostowy chleb fuu
Hmm..chcesz kupić nachosy? Może niebieskie z niebieskiej kukurydzy? Albo fioletowe marchewki? To może mleko migdałowo-kokosowe z soi? Kawa ze Starbucksa czeka na każdym progu. I nie zapomnij o mrożonkach, szczególnie makaronie z serem i serem z dodatkiem sera i extra serem!

Dzisiaj wróciłam z moich pierwszych zawodów cross contry w West Lafayette! To około 2,5 godziny drogi od Bloomington, więc autobus czekał na nas pod szkołą już o 5.30 ach, bo kto nie lubi wstawać po 4? Dzięki obserwacjom z ostatniego wyjazdu byłam przygotowana i niczego nie zapomniałam. Zabrałam poduszkę, kocyk, lunch, ubrania na przebranie się i resztki dumy. Na miejscu było chyba z 2000 osób, rywalizowało kilkadziesiąt szkół. Nasz race zaczynał się ostatni o 11. Wcześniej biegli chłopcy varsity i jv, potem dziewczyny varsity i my. Byłam podekscytowana a zarazem tak zestresowana, że przed startem z koleżanką chodziłyśmy co 5 minut na 'nerwo siku' haha
Trasa nie wyglądała najgorzej, prowadziła głównie przez las. Na początku była do pokonania spora góra usypana z kamieni. Kilka osób się tam wywróciło (!) Potem teren się wyrównywał aż do kolejnego, małego acz bardzo stromego podbiegu. Cały wyścig wynosił 3 mile czyli 5 kilometrów. W międzyczasie zaczął padać deszcz i nie wiedziałam, czy to on czy moje łzy zalewają mi twarz. Nie było bardzo gorąco aczkolwiek w Indianie latem wilgotność jest szczególnie odczuwalna. W mojej kategorii jv startowało 230 dziewczyn. Ja dobiegłam 170. Don't judge me, to mój pierwszy raz. 26 minut jak dla całkiem początkującej osoby bez doświadczenia w tego typu biegach oceniam na 'nie tak źle'. Wiadomo, że nie jest to olimpijski wynik ale dla mnie duże osiągnięcie. Na początku minęłam sporo osób ale potem wszystkie te osoby minęły mnie haha no cóż
Nigdy wcześniej nie widziałam tyle świetnych damskich figur, idealne pośladki i szczupłe nogi to coś co mi się rzucało w oczy przez cały dzień :p Z płcią przeciwną trochę gorzej, biegacze są bardzo chudzi? niezbyt umięśnieni? Nie wiem jak to określić, wiecie co mam na myśli.
Na każdym odcinku biegu stali kibice oraz trenerzy i zagrzewali swoich zawodników do walki "GO SOUTH!" "KICK HER BUTT'' ''YOU CAN DO IT' ''ALMOST DONE'' ''COME ON DON'T LET THEM PASS YOU!''
To serio pomaga! Gdy słyszę doping od razu jakoś lżej mi się biegnie :D Ponoć jeśli wracasz z zawodów z niezdartym głosem, to czy ty naprawdę tam byłeś?
Miłym gestem na tym spotkaniu była również wymiana życzeń i SKARPET. Każda dziewczyna losowała inną i kupowałyśmy sobie nawzajem skarpetki w zabawne wzory.
Mały drobiazg a wywołuje z rana po nieprzespanej nocy uśmiech :)


lunch w Macy's
Bean
pecan butter i cookies&milk


Buckingham Fountain
Burberry na Grand Ave
Zwiedzanie okolicy na skateboardzie

z Janis na obiedzie
xc squad

niedziela, 30 sierpnia 2015

Piknik, college i schronisko

Hej,
nie miałam czasu pisać od dłuższego czasu ale nazbierałam już tyle myśli, które chciałabym opisać, że mimo północy uparłam się, by coś ruszyć i nie zapomnieć tych wszystkich wrażeń. Niektóre zdania mogą nie trzymać się logiki, ale jestem zmęczona i nawet nie zauważam powtórzeń czy błędów.

Dzisiaj byłam na pikniku w parku z innymi exchange studentami z Bloomington oraz okolic i ich rodzinami. Koordynatorki zorganizowały to jako, że musimy się co miesiąc gdzieś spotkać i pogadać, czy nikt nie umiera z samotności (bo wypada).
Każdy był zobligowany przynieść swoją narodową potrawę przygotowaną razem z hostami ALE my nie mieliśmy czasu, gdyż wracaliśmy szybko z Chicago. Zdążyłam zrobić z hmom tylko sałatkę makaronową z pomidorami, oliwą i oliwkami. Pomysł Heather, była dobra! Inni studenci przynieśli różne zapiekanki, kurczaka, sałatki, burrito i ciasta. Najbardziej mi smakował kurczak przyrządzony po chińsku z grzybami i kiełkami oraz amerykańskie ciasto, które składało się tylko z cookie dough, owoców i bitej śmietany (wiem) ale nie mogłam się oprzeć :D
Kilka osób już znałam, ale tym razem nasze grono poszerzyło się o 4 nowych ludzi- Niki z Pragi, Shawna z Chin, Akiyo z Japonii i Gretę z Niemiec. Na początku obgadywaliśmy nasze host rodziny, potem oni nas haha
W międzyczasie graliśmy w kickball'a czyli baseball+soccer. Nikt za bardzo nie znał zasad, kierowali nas amerykańscy host bracia dziewczyny z Hiszpanii. Może kiedyś zrozumiem choć jedną z tych gier.

W tym tygodniu odwiedził nas również brat Heather. Poszliśmy razem na obiad do tajskiej restauracji, zjadłam swój pierwszy Pad Thai. Następnie, jakoś że rozpoczął się właśnie college, rodzina oprowadziła mnie po campusie, który stanowi połowę miasta, jest ogromny. Weszłam nawet do środka, mają tam kręgielnię, kino, basen, sklepy, fast foody, bary. Wygląda to jak małe miasteczko pełne młodych ludzi. Ba, posiadają nawet własną policję! Wszystkie budynki są wybudowane z białych cegieł, na terenie szkoły można znaleźć kilka fontann, parków czy futurystycznych rzeźb. Nowatorski styl przeplata się ze stylizowanym na starożytnym greckim. Niektóre obiekty wyglądają jak małe zamki lub 'stare' katedry. Wszystko jest utrzymane w kolorach IU-czerwonym i białym. Kwiaty na trawniku są tylko w tych barwach, flagi, boiska, sklepy z ubraniami...
Bardzo chciałabym móc tu zostać i uczyć się dalej w US ale opłaty za college wynoszą około 40 tysięcy $ i raczej wątpię, by udało mi się otrzymać jakiekolwiek stypendium nie będąc obywatelką.
Co ciekawe, przyglądając się tablicom rejestracyjnym, wielu z uczniów IU przyjechało tu nawet z Florydy, Californii czy New Jersey. Jest to jedna z lepszych szkół w US, nie tylko poziomem ale i różnorodnością kierunków, co przyciąga rzesza młodych ludzi. Ożywiają całe miasto, przynoszą ze sobą mnóstwo pozytywnej energii.

Kilka dni temu byłam także w lokalnym schronisku z Heather by zapisać się jako wolontariuszka. Cała aplikacja odbywa się online, proces trwa aż 2 miesiące, więc trochę poczekam zanim będę mogła zacząć. Jest to przyjazne miejsce pełne wielu ciepłych dusz. Różni się od tego w moim polskich mieście, nie jest przepełnione. Można wejść do każdego zwierzęcia, wyprowadzić je, pogłaskać, nakarmić.

W następnym poście opiszę weekend w Chicago, bo nie zmieszczę się w jednym :D
Chcę też napisać o różnicach między Polską a USA, które mnie denerwują, ekscytują, inspirują i sprawiają, że nie wiem jak się zachować.


IU
Zachód z wieży widokowej w Bloomington
TATO JEŚLI TO CZYTASZ KUP MI LEPSZY APARAT, DZIĘKUJĘ
Exchange students crew
Piknik

niedziela, 23 sierpnia 2015

Cross Country

Hej
Chciałam coś napisać o cross country, nie mam jeszcze zdjęć, dodam je później.

Do drużyny dołączyłam we wtorek. Miałam na razie 4 treningi. Odbywają się 5 razy w tygodniu po 1,5 godziny czasami 2 + co tydzień w soboty są zawody. Nie znałam nikogo oprócz exchange studentki z Meksyku Janis, która też zaczęła w tym roku. Nasz team składa się z około 20 dziewczyn w różnym wieku. Mamy cudowną trenerkę, jest naprawdę sympatyczną młodą osobą. Wspiera nas, nawet gdy na początku byłam przerażona, że nie przebiegnę chociażby jednej mili. Treningi są różnorodne, czasami mamy długie wybieganie, około godziny. Czasami rozwijamy siłę i idziemy na krótki jogging a potem ciśniemy na siłowni. Najbardziej lubię ćwiczenia na sprawność i szybkość, skaczemy między pachołkami albo biegamy sprintem krótki dystans. Dziewczyny są bardzo dobre, nic dziwnego gdy większość z nich trenuje od middle school- często ponad 5 lat. Wszystkie są w super formie, prezentują sportowe sylwetki i nienaganną kondycję. Nie widziałam jeszcze u nich cienia cellulitu, nie powiem, jestem zazdrosna haha
Oczywiście, są różne poziomy zaawansowania. Każdy poziom to inny kolor- czarny to varsity, najlepsze zawodniczki, potem jest średni czyli złoty i początkujący to fioletowy. Exchange students są poza podziałem haha
Wybrałam cross country, gdyż drużyna siatkówki była już pełna i niestety nie mogłam do niej dołączyć. Poza tym nie chciałam przytyć jedząc amerykańskie jedzenie a to wydawało się być dobrym rozwiązaniem. Codzienne treningi pozwalają mi także zawrzeć nowe znajomości, co w trakcie lekcji nie jest taką prostą sprawą. Nie jestem jakimś pro runnerem, w Polsce biegałam trochę dla przyjemności, rekreacyjnie. Nie wiedziałam czy dam radę, ale stwierdziłam, że spróbuję, a co mi tam. Musiałam kupić kilka par koszulek i szortów, bo nie nadążałam z praniem a ubrania były ciągle w użyciu.
Zawody są w każdą sobotę w innym mieście. Każdy musi brać udział. Biegniemy 5 km czyli około 3 mile. W ostatnią sobotę pojechałam tylko, żeby zobaczyć jak to wygląda, oswoić się z nieuniknionym. Muszę odbyć minimum 10 treningów zanim będę mogła zacząć brać udział. W sumie to mi na rękę, chciałabym trochę podszlifować mój czas, by nie wypaść tragicznie na tle innych biegaczek.  Wyścig mnie trochę przestraszył, jedna dziewczyna z mojego teamu zemdlała w połowie, gdyż start był przed południem, świeciło słońce i było mega gorąco. Nigdy wcześniej nie biegałam tak szybko, raczej wolno dla siebie. Najlepszy czas w kategorii chłopaków to 15 minut, dziewczyn 19 minut.
Codzienne treningi dają w kość, wracam do domu bardzo zmęczona a w soboty muszę wstawać o 5, by być gotowa na wyjazd ze szkoły po 6. Cieszę się jednak, bo wiem, że sama nigdy bym się nie zmotywowała do tego stopnia, by biegać z taką intensywnością. Lubię cotygodniowe piątkowe wspólne obiady, które odbywają się w domach różnych osób z drużyny. Mają na celu zrelaksowanie się przed biegiem. Są tony jedzenia, makarony, ciasta, pizza WSZYSTKO. W ten piątek odbyło się pierwsze w sezonie spotkanie. Jadłyśmy, rozmawiałyśmy, tańczyłyśmy na Just Dance i układ do Silento-Watch Me (wszyscy tutaj szaleją na punkcie tej piosenki). Poznałam w ten sposób większość teamu. Przed startem wręczamy sobie nawzajem również motywujące kartki, by zapomnieć o stresie i dać z siebie wszystko. PS wczoraj moja szkoła zajęła 2 miejsce! na 20 drużyn!
Nie mogę się doczekać mojego pierwszego race ale jednocześnie jestem przerażona! Chyba tam umrę w połowie haha



Okrzyk
Kartki motywatory
Strój na zawody
Trasa ostatniego meetingu
Kolejna :D

All in all, polecam każdemu spróbowanie tego sportu, duch drużyny i wsparcie ze strony trenera dodają skrzydeł. To coś więcej niż samo bieganie, pochłania wiele wysiłku i czasu, ale definitywnie warto! :)




czwartek, 20 sierpnia 2015

Trochę o szkole i mój schedule

Hej,
chodzę już prawie tydzień do szkoły (a zaczęła się 3 sierpnia ups) i w sumie zaczynam powoli ogarniać to wszystko. Nie gubię się już (raczej) między klasami, choć szkoła jest ogromna. Przerwy trwają tylko 5 minut z wyjątkiem lunchu, 40 min. Jedyne na co mam wtedy czas to znalezienie następnej sali, ewentualnie szybka toaleta. Jeśli chce się z kolei wyjść na chwilę z klasy w trakcie lekcji, trzeba wziąć kartę 'przepustkę'. Poznałam też sporo osób, żeby nie być alone weirdo na lunchu, no wiecie..

A właśnie, lunch. Wygląda zupełnie jak w amerykańskich filmach np. 'Wredne dziewczyny'. Pierwszego dnia czułam się jakbym tam grała Lindsay Lohan. Szukałam potencjalnych znajomych. Przy okrągłych stolikach siedzą Juniors i Seniors czyli klasy 11 i 12. Reszta należy do Freshman i Sophmore- 9 i 10 grade. Studenci byli wyraźnie podzieleni na grupy, nerdy razem, chłopaki z ostatniej klasy, drużyny sportowe, dziwnie ubrane nastolatki, divy itd. Dosiadłam się do najnormalniejszej, podobnej do mnie grupy dziewczyn, pokonałam swoją nieśmiałość. Dobrze wybrałam, bo wszystkie są bardzo przyjazne i nie czuję się wśród nich 'inna'. Jedynie gdy mówią coś o innych uczniach, o których nie mam pojęcia kto to haha Były bardzo podekscytowane kiedy opowiadałam im o Polsce i moich pierwszych wrażeniach z pobytu w US. To była najdziwniejsza a zarazem najtrudniejsza rzecz w moim życiu, wbicie się do randomowej paczki przyjaciół. Wiem z życia, że w polskiej szkole nie jet to takie łatwe gdy ludzie znają się już od kilku dobrych lat. Z każdym dniem jest coraz lepiej, przechodni mówią mi Hi na przerwach, więc nie muszę siedzieć sama czy spędzać czasu z future farmers. Niestety cierpię na niedobór przystojnych seniorów albo ukrywają się na korytarzach przede mną.

Zazwyczaj spotykam się z osobami w moim wieku. Jedynie w fun classes takich jak teatr czy malowanie jest sporo młodszych roczników, bo starsze klasy biorą już przedmioty AP liczące się w collegu (wychodzi taniej niż płacenie za każdy kurs później). Ja stwierdziłam, że chcę spróbować kilku bardziej interesujących przedmiotów a resztę wybrałam, by nie musieć dużo nadrabiać po powrocie do polskiego liceum i nie cofać się w nauce.

Lekcje zaczynają się o 7.40 a kończą o 2.55. Trwają ponad godzinę, ale jest ich tylko 5 + każdy ma study hall, czyli lekcję, która jest przeznaczona na zrobienie zadań domowych jeśli nie ma się czasu przez treningi sportowe. Każdy zapisuje się do nauczyciela, do którego chce iść danego dnia. W środy nie ma SRT, więc zaczynam dzień o 8.30, wszystko jest trochę krótsze. Chwila błogiego spania!
Rok szkolny jest podzielony na trzy trymestry a mój plan lekcji wygląda tak:

I TRYMESTR 
STUDENT RESOURCE TIME (czyli study hall)
THEATRE ARTS 1
GERMAN 4 HONORS
FRENCH 2
ENGLISH 11
PAINTING 1

II TRYMESTR
SRT
SPANISH 1
PRE CALCULUS HONORS
WORLD HISTORY & GEOGRAPHY 1
GERMAN 4 HONORS
PSYCHOLOGY 1

III TRYMESTR
SRT
WORLD HISTORY & GEOGRAPHY 2
PRE CALC 2 HONORS
ENGLISH 11 DUAL CREDIT 
PSYCHOLOGY 2
THEATRE ARTS 2

Większość przedmiotów trwa dwa trymestry, dlatego owe nie różnią się mocno od siebie. Klasy Honors są rozszerzone, trochę wyższy poziom. Mam własny tok lekcji z języka niemieckiego, bo nie jest zbyt popularny i najwyższy poziom jest dla mnie za łatwy (btw nauczycielka jest z Rosji, wyobraźcie sobie ten niemiecko-rosyjski akcent, mówi 'dżiorman'). Nauczyciele są bardzo pomocni, otwarci na każde pytania. Bałam się, że nie będę nic rozumieć, ale nie mówią zbyt szybko i nie mam żadnych problemów z komunikacją. Czytanie jest proste, zawsze można się domyślić po kontekście o czym jest mowa. Gorzej gdy inni studenci mówią niewyraźnie/cicho/szybko. Na angielskim niektórzy Amerykanie nie radzą sobie z gramą czy quizami (kartkówkami). Dziękuję polskim szkołom, że tak przygotowują młodzież, która zna angielski lepiej niż sami rodacy swój język ojczysty.
Dostałam też laptopo-tableta, każdy uczeń go ma przez co zawsze na lekcjach ktoś gra w gry lub słucha dyskretnie muzyki (nie są zablokowane). Nie mamy książek, gdy ktoś ich potrzebuje to są w klasach i na laptopach w wersjach elektronicznych.

Z ciekawszych rzeczy zauważonych przeze mnie w high school jest to, że dosłownie KAŻDY nosi plecak. Jestem jedyną, która nosi torbę. I wszyscy piją z kolorowych bidonów + noszą specjalne torby z lunchem w środku. Czy ja na pewno jestem w liceum? Większość studentów przychodzi w koszulkach z barwą szkoły- filetowe pantery lub z nazwą college Indiana University. Widziałam osoby ubrane w klapki ze skarpetkami do kolan, dres, sandały na rzepy, kowbojki, spodnie od pidżamy, crop topy tak krótkie niczym sam biustonosz czy szorty odkrywające ciut za dużo. Tutaj dress code nie obowiązuje. Nikt nie wymaga makijażu lub nienagannej fryzury. Wystarczy, że przyjdziesz na lekcje, that's all. Z jednej strony mnie to irytuje, ale z drugiej w sumie fajnie wrzucić na luz i nie przejmować się opinią innych. I nie umiem powiedzieć 'nie' noszeniu dresu do szkoły- soo comfy! :)

materiał na angielskim
harry potter laptop
wiadomka
yellow bus
spacer po okolicy z Rowdym
sklepy z ubraniami wyłącznie z Indianą i IU

W następnym poście dodam coś o cross country :)