niedziela, 27 września 2015

Update

Trochę nostalgicznie..
Nie dopadło mnie homesick, raczej nuda i rutyna, w którą zaczęłam wpadać. Szkoła > trening > dom. Niby wiele się działo w ciągu ostatnich dwóch tygodni lecz ciągle czuję niedosyt, czegoś mi brakuje. Może to brak polskich znajomych (s/o) albo po prostu zwyczajnej POLSKIEJ codzienności.. miałam tam zajętą każdą chwilę, nie było czasu na przemyślenia i głębsze penetrowanie sensu życia. Nie było możliwości zagubienia się. Czy bycie spontanicznym to pozytywna cecha? Wciąż się zastanawiam. Jestem tutaj i próbuję wyciągać jak najwięcej z każdego danego mi dnia i denerwuje mnie, gdy często amerykański lifestyle sprowadza się tylko do oglądania telewizji na kanapie. Ludzie korzystają z wolnego weekendu w inny sposób, oddają się sportom lub nic-nie-robieniu. Proste, ale czuję, że nie po to przyleciałam tyle kilometrów. Oczekuję czegoś więcej. Goszczenie studenta z wymiany to odpowiedzialność, to chęć poznania czegoś nowego, pokazania nowych rzeczy. Dziwi mnie więc, gdy jestem jedyną osobą wychodzącą naprzeciw z inicjatywą działania. Ekscytują mnie najmniejsze rzeczy- lokalny festyn, szkolny mecz footballu czy chociażby wyprawa do pobliskiej piekarni ciasteczek (najlepsze miejsce na zjedzenie kilku dolarów).

Te powody doprowadziły mniej więcej do tego, że zmieniam placement. Jest to dosyć pewne, więcej nie powiem bo nie chcę zapeszać.

W zeszłą sobotę odbył się u mnie w szkole Homecoming. Nie powiem, po przeczytaniu niektórych relacji po tym balu, miałam większe oczekiwania. Pierwszy odbywał się mecz amerykańskiego footballu, nasza szkoła wygrała. Dobrze się bawiłam, poszłam z koleżanką a na miejscu spotkałyśmy kilka dziewczyn z cross country, które do nas dołączyły. Nie do końca trafiłam ze strojem, bo motywem przewodnim były wakacje, a ja nie miałam niczego nadzwyczajnego. Nałożyłam fioletowo-białe barwy szkoły. Once a panther Forever a panther. Inni byli bardziej kreatywni, przyszli w płetwach, kołach do pływania, okularach przeciwsłonecznych i hawajskich koszulach. Chłopaki nałożyli spódnice hula i staniki z kokosów, niestety trochę im daleko do tych surferów z okładek haha
Gra była trochę mniejszą stawką jak tydzień wcześniej, gdy graliśmy z rywalizującą szkołą Bloomington High School North (btw też wygraliśmy). Na mecz przyszło tylu kibiców, że ludzie nie mieścili się na trybunach zarezerwowanych dla naszej szkoły. Uczniowie i całe rodziny kibicowali panterom. Cheerleaderki zagrzewały do walki, wszyscy śpiewali i potrząsali butelkami po mleku z kamykami w środku, by zrobić hałas. Niesamowite przeżycie, prawdziwy duch szkoły gdzie wszyscy się jednoczą. Bilety wstępu kosztowały 5$, na terenie była nawet spora część 'bufetowa', która cieszyła się niemałym zainteresowaniem. W przerwie podczas meczu były wybory na króla i królową homecoming i cała szkoła zrobiła prank i wybrali jakiegoś nieznanego nerda, który za bardzo nie wiedział co się dzieje ale wszyscy mu klaskali i się śmiali. Królową została bufioniasta Afroamerykanka ze zbyt wysokim ego (homecoming queen-osiągnięcie życia w końcu lol).
Po game poszłam z Janis (exchange studentka z Meksyku) na dance czyli właściwy homecoming. Stwierdziłyśmy, że w sumie dlaczego nie, skoro jesteśmy tu tylko rok, to warto spróbować i zobaczyć jak to wygląda. Do tej pory żałuję kolejnych 5$ za wejście na 'imprezę'. Było dość niezręcznie, ponieważ nie przyszło wiele osób a ci, którzy jednak się pojawili byli młodsi. Głównie freshman i sophmores. Ja nie brałam tego jako big deal, ubrałam się w casualowe ubrania, Janis też. Zaskoczyło mnie, bo połowa uczestników była ubrana baardzo wizytowo, wytworne sukienki i ułożone fryzury, zaś druga połowa wyglądała na niezbyt przejętych. Homecoming polegał tylko na tańcu, nie było tam jedzenia a tym bardziej napoi (tak, ŻADNYCH napoi). Dyskoteka jeśli tak można to nazwać przypominała bardziej te z podstawówki, gdy najlepszym DJ'em jest nauczycielka od muzyki a na sali tańczy kilka osób. Rozczarowana opuściłam salę po kilkunastu minutach.

Tydzień poprzedzający bal był tygodniem spirit week. Niestety obyło się bez pep rally, co bardzo mnie smuci. Poniedziałek to pyjama day, większość osób chętnie przebrała się (a raczej nie, bo chyba nie zmieniali ubrań po wyjściu z łóżek). We wtorek odbywał się sports day, który wyglądał jak każdy normalny dzień lmao
Środa należała do holiday, nie cieszyła się popularnością aczkolwiek udało mi się zobaczyć kilka osób w świątecznych swetrach z prawdziwymi bombkami przyszytymi do futrzanej choinki. W czwartek był dzień amerykański, na korytarzach zjawili się patrioci w koszulkach z flagą, skarpetach, bandanach, makijażem na twarzy(!). Piątek to barwy szkoły: biały i fioletowy.

W zeszłym tygodniu odbywały się też zdjęcia w szkole, nic specjalnego. "Smile and stand still"
KTO WIDZIAŁ BLOODY MOON? U mnie były chmury eee
Poza tym, w Bloomington nadal lato 30 stopni choć wszyscy piją pumpkin spice latte, zbierają jabłka, robią ogniska & s'mores i przychodzą już w emu do szkoły haha wczoraj widziałam dekoracje domów na osiedlu na Halloween a nawet na święta (lampki i sztuczne choinki)

pyszne, słodkie i uzależniające
staw i klif, z którego skakaliśmy do wody
więcej
noise makers
Marching Band
amerykańskie pancakes- prawdziwy rozmiar
reprodukcje obrazów na painting class
rozkład dzwonków w szkole
więcej gry było na snapie, za tydzień kolejny mecz


No i to chyba na tyle

2 komentarze:

  1. Dobra Hania, nie cackaj się i napisz ze ten wyjazd to porażka hahah, ja też chyba niedługo się nie powstrzymam i napiszę na blogu jak to naprawdę jest xD

    OdpowiedzUsuń